niedziela, 26 kwietnia 2015

Rozdział 4

    ,,Wyrwałem się człowiekowi, który mnie trzymał i podbiegłem do brata. Całe szczęście, że ktoś rozwiązał mi ręce i mogłem się do niego przytulić po raz ostatni. On, już tego nie wiedział.  Jego oczy zastygnięte w wyrazie przerażenia, zostały szeroko otwarte, a serce zatrzymało się już na zawsze. To był ostatni raz, kiedy go widziałem , bo później, wszystko przysłoniła mi kurtyna łez. Wtedy, poprzysiągłem sobie, że się zemszczę. Zemszczę się, za ból, ból mój i setek innych osób, które straciły swoich bliskich."

Jeszcze tego samego dnia odwieźli mnie do domu i puścili wolno. Na spotkanie wybiegła mi zapłakana matka, cieszyła się, że już jestem i mówiła: ,, Teraz, tylko na Bartka czekać, ino wróci do domu i uciekamy stąd jak najszybciej". Popatrzyłem na nią i uświadomiłem sobie, że ona nie wie. Przytuliłem ją i ze ściśniętym gardłem powiedziałem: ,,Mamo… On nie wróci" Zesztywniała, zdążyła tylko jęknąć: ,,O Boże"  i upadłaby, gdybym jej nie podtrzymał. Połowa jej świata, właśnie się zawaliła, wraz ze śmiercią jednego z dwóch synów. Zamierzałem jej to wynagrodzić. Ostrożnie wprowadziłem ją do domu, po czym sam opadłem na łóżko i starałem się uspokoić. Nawet nie zauważyłem, kiedy zasnąłem.                                                                                                                                                                              Kiedy się obudziłem, usłyszałem nieznajomy głos rozmawiający z moimi rodzicami. Z trudem wstałem,  zajrzałem do pokoju obok i zobaczyłem niemieckiego policjanta. Sprawiał jednak wrażenie, że przyszedł z prywatną wizytą i nie miał zamiaru brać się za politykę. Wróciłem do łóżka i znów odpłynąłem. Obudziła mnie mama, każąc szybko uciekać. Powiedziała, że niepokoi ją obecność wroga w naszym domu, mimo, że ów ,,wróg" grał właśnie w karty z głową naszej rodziny. Bała się, że utraci drugiego syna, a ja, aby ją uspokoić, wyszedłem z domu i skierowałem się w stronę sąsiedniej wioski.  Spędziłem kilka godzin u mojego stryja  Antoniego, aż przyszła jego sąsiadka i powiedziała, że w mojej wsi jest dużo policji z okolicznych posterunków, oraz żołnierzy.  Robili rewizję w domach i aresztowali wszystkich. Gnany niepokojem  o rodziców, szybko wróciłem do domu. Było pusto.  Szybko przebiegłem całą wieś, wzdłuż i wszerz, ale nikogo nie znalazłem. Drogę znaczyły koleiny wozów, strzępki odzieży, pióra i cała masa drobnych rzeczy. Wśród nich zauważyłem srebrny krzyżyk, z którym moja matka się nigdy nie rozstawała. Patrząc w kierunku, w którym odjechali Niemcy, pomyślałem o przysiędze złożonej po śmierci mojego brata. Od tamtego czasu, byłem całkowicie gotów zabijać z zimną krwią, dla zemsty i znieczulenia, by nie czuć tej okropnej pustki w sercu.  Po kilku dniach ukrywania się w lesie postanowiłem zaciągnąć się do Armii Krajowej. Przewędrowałem ki dobre dziesięć kilometrów  na północ i dotarłem do celu-dużej wioski zwanej Pulemiec. Wiadome mi było, że  właśnie tam stacjonuje mężczyzna, dokonujący poboru do ruchu konspiracyjnego. Przedarłszy się przez sieć pseudonimów, udało mi się z nim porozumieć. Podał mi miejsce, czas i hasło, miałem się spotkać z grupą patrolującą teren, zostać przez nich uzbrojony i szybko przeszkolony do służby w wojsku. Dostałem trochę prowiantu do kieszeni i wyruszyłem w drogę. Maszerowałem nocami, a gdy nastawał świt, szukałem kryjówki w gęstych krzakach,  do splądrowanych wiosek, nawet się  nie próbowałem się zbliżać. Cztery dni później dotarłem do celu. I dobrze, bo miałem bardzo mało jedzenia, o wodzie już nie wspominając.  O wyznaczonej godzinie, jak gdyby nigdy nic, spacerowałem po głównym rynku małego miasteczka.  Po chwili zauważyłem siedzącego na ławeczce człowieka z białą chusteczką wystającą z kieszonki na piersi-znakiem rozpoznawczym.  Dosiadłem się do niego i niby od niechcenia, rzuciłem hasło:  ,,Piękny dzień mamy dzisiaj, nieprawdaż?". Przyjrzał mi się uważnie i odpowiedział: ,,Zaiste, widać, niedługo bociany przylecą". Po krótkiej rozmowie zabrał mnie do kwatery mieszczącej się w małej kamieniczce na przedmieściach. Było tam już kilku innych chłopaków- w moim wieku i starszych.
Dobry tydzień później otrzymaliśmy pierwsze zadanie-mieliśmy przetransportować kilkadziesiąt wydań prasy konspiracyjnej do odległej o 10 kilometrów wioski. Sama podróż minęła bez większych przygód, nikt się nami nie zainteresował. Już na miejscu, czekaliśmy pod kościołem na pana Pawła, który miał odebrać towar i przesłać dalsze zamówienie. Po jakimś czasie przyszedł, zabrał, zapłacił, przekazał i poszedł. Mieliśmy już wracać, ale z racji tego, że ludzie zaczęli się schodzić na mszę, postanowiliśmy również iść i modlić się o życie. Nie było nam to jednak dane, bo gdy po nabożeństwie ludzie zaczęli wychodzić, ujrzeli wymierzone w siebie karabiny. Ci, którzy nie cofnęli się do środka, zostali rozstrzelani na miejscu. Razem z chłopakiem z ekipy- Filipem-zaryglowaliśmy drzwi i zastawiliśmy je ciężką, drewnianą ławą. Wszyscy w popłochu przeszli do zakrystii, a kilka osób schroniło się na strychu. Przez okna usłyszeliśmy wołania żołnierzy:
-Wychodźcie po czterech!
Ludzie w kościele podzielili się na dwie grupy. Jedni mówili, że na pewno kogoś szukają i nie trzeba było zamykać drzwi, a inni twierdzili, że i tak wszystkich wymordują, bo po to tutaj przyszli. Osób naiwnych było więcej, więc kilka z nich poszło otworzyć drzwi.   Oni wierzyli, że Niemcy nie będą zabijać w kościele. Można powiedzieć, że mieli rację, bo żołnierze wyprowadzili ich na zewnątrz i rozstrzelali pod murem. Wszystko to, było doskonale widoczne z okien zakrystii. Szybko zamknęliśmy wejście, aby nikt więcej nie wszedł do środka. Ktoś krzyknął, że trzeba się bronić, bo nas pozarzynają jak świnie. To poskutkowało na wszystkich, zaczęliśmy szukać broni. Znaleźliśmy kilka siekier. Tylko tyle mieliśmy, przeciwko doskonale uzbrojonej i wyszkolonej armii nieprzyjaciela. Głuche uderzenia w drzwi z zewnętrznej strony, okazały się skuteczne. W powstałym otworze ukazała się lufa karabinu, zaczęli strzelać. Ktoś mocno uderzył w nią siekierą, co tylko rozwścieczyło atakujących, ale pistolet zniknął z naszego pola widzenia i czucia. Po przeciwnej stronie unosiła się chmura pyłu i tynku z poszatkowanej ściany. Nie na długo zapanował spokój-przez dziurę wpadł świszczący granat. Ksiądz szybko go złapał i w ostatniej chwili wyrzucił go na zewnątrz. Od siły wybuchu aż zatrzęsła się posadzka, a zza ścian, słychać było krzyki i jęki rannych. Wzrokiem poszukałem chłopaków z którymi tu przyjechałem- zdążyliśmy się już zaprzyjaźnić. Stasiek, Jaś, Rafał, Filip, Florian, wszyscy czatowali w oknach, rzucając cegłami w Niemców, którzy wspinali się po drabinach. Nieco prymitywne, ale jednak skuteczne. Poczułem dym, jego smugi wydobywały się ze szczeliny pod drzwiami. Szybko przelałem wodę ze wszystkich wazonów do jednego wiadra. Rafał zszedł na dół i na kilka sekund uchylił jedno skrzydło, a ja zalałem ognisko. Zasyczało, buchnęła para, ale płomień zgasł. Po jakimś czasie, Niemcy zajęli dach stodoły sąsiadującej z kościołem i zaczęli ostrzeliwać okna. Po pierwszych wystrzałach, z wysokiego parapetu spadł Florian. Podbiegła do niego młoda dziewczyna z zamiarem opatrzenia rany, ale było już za późno. Reszta chłopaków szybko zeszła, wyrzucali granaty, których wpadało coraz więcej. Na moich oczach, siła wybuchu uniosła Jasia dobre kilka metrów nad ziemię, zabijając też kilku mężczyzn stojących w pobliżu. Zaczynało brakować obrońców. Zrobiło się późno, ciemno. Niemcy podpalili stodołę z nadzieją, że kościół zajmie się ogniem. Tak się nie stało, ale dachówki mocno się rozgrzały, przez co ze strychu zeszli ludzie, którzy bali się zbyt  bardzo, aby brać udział w obronie. Przez pożar, żołnierze stracili możliwość atakowania okien, więc wycofali się i strzelali z większej odległości. Gdy ogień stodoły oświetlił wnętrze kościoła, zobaczyliśmy przerażając pełnię zniszczeń i śmierci. Koło zabitych, na podłodze leżeli ranni obrońcy. Wśród nich znaleźli się Rafał i Filip-opatrywała ich właśnie nieznajoma dziewczyna, klęcząc w kałuży krwi. Inne kobiety rwały koszule i prześcieradła znalezione na plebanii połączonej ze świątynią. Niemcy strzelali coraz mniej, a po kilku godzinach nastała cisza.




 Na koniec, chcę tylko dodać, że wydarzenia z tego rozdziału, nie są moją fikcją literacką. To (mniej więcej) autentyczna historia mojego dziadka, weterana wojennego. Oczywiście,opowieść Maćka, nie jest całym moim opowiadaniem, niedługo się skończy ;) Nie miejcie mi załe, że jest tak ogólnikowo napisana, bo gdybym miała pisać ją w pełni ,,blasku" zajęłaby 5 razy więcej, niż powinna :D

środa, 22 kwietnia 2015

Rozdział 3



 ,,Z napiętymi nerwami weszłam do kuchni w której siedzieli moi rodzice. Podeszłam do blatu z zamiarem nalania sobie wody do szklanki, gdy nagle moja mama wstała z otwartymi szeroko oczyma i przerażeniem na twarzy.
-Nie ruszaj się…
Powiedziała powoli biorąc gazetę w rękę i nie spuszczając wzroku z okolic ściany metr ode mnie."



        Powoli odwróciłam głowę w prawo i o mało co, nie dostałam zawału. Na wyciągnięcie ręki, na ścianie, siedział ogromny, owłosiony pająk. Odskoczyłam z wrzaskiem głośniejszym, niż wcześniej, na strychu. Po nagłym ataku ze strony mamy, została z niego mokra plama na ścianie i resztki na gazecie. Z obrzydzeniem odsunęłam się poza jej zasięg i poszukałam wzrokiem Macieja. Stał na środku kuchni z rozbawieniem na twarzy i przyglądał się całej akcji. Miałam ochotę go ofuknąć, ale wywnioskowałam, że skoro inni go nie widzą, będę dziwnie wyglądać krzycząc na powietrze. Kątem oka, zauważyłam, jak tata podąża za moim wzrokiem i unosi brwi. Najwyraźniej, mimo mojego pohamowania przed ochrzanem, zachowywałam się nienaturalnie, więc czym prędzej postanowiłam się ulotnić.                                                                                                                                                                 Wróciłam na strych i zaczęłam z namaszczeniem układać w skrzyni, uprzednio wyciągnięte z niej papiery.
-No, to już wiesz, że jesteś na mnie skazana- Usłyszałam głos chłopaka, bezskutecznie usiłującego wziąć w rękę jedną z kartek. Odwróciłam się powoli i zabrałam mu ją z przed nosa.
-Co masz na myśli?- Zapytałam, przymykając wieko skrzyni i próbując nie udusić się wszechobecnym kurzem.
-No… Raczej tutaj sobie zostanę… Bo gdzie mam iść? Jeśli nikt mnie nie widzi, to życie nie będzie miało najmniejszego sensu…- Zamyślił się, posyłając mi smutne spojrzenie.
-Eeee, tak szczerze, to mówiąc: ,,życie”… Dobra, dajmy sobie spokój z łapaniem za słówka. Czy ja dobrze zrozumiałam, że chcesz mieszkać w tym domu?
Wzruszył ramionami:
- To jakiś problem?
Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Nie miałam pojęcia, jak to jest mieć ducha pod swoim dachem, a co dopiero go widzieć, i rozmawiać z nim, i…
-Może ogarnijmy wszystko od początku, co?- Zaproponowałam, w wygodny sposób opierając się o ścianę.- Wtedy będzie łatwiej cokolwiek wymyślić, a może i coś ciekawego wywnioskujemy…
Maciek pokiwał głową i chciał usiąść na podłodze, jednak kiedy to zrobił, uniósł się dobre pół metra nad ziemię, machając rękami jak kukła, której poplątały się sznurki. Po chwili uzyskał równowagę, ale ze zrezygnowanym westchnięciem przybrał coś w rodzaju pozycji leżącej.
-Co chcesz wiedzieć?- Mruknął patrząc w sufit.
-Najlepiej zacznij od początku- Ponagliłam go czekając ze zniecierpliwieniem na opowieść. Chłopak spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko.
-Ale obiecaj, że nie będziesz mi przerywać- zachichotał.
-Dobra, obiecuję,ale zaczynaj, zaraz tutaj pęknę z ciekawości!
-Cóż, ty nie możesz się doczekać, a ja, najchętniej bym o tym wszystkim zapomniał… Ale, zapowiada się na to, że będzie mnie to prześladować przez wieki… Nigdy nie zapomnę dnia, w którym po raz pierwszy usłyszałem o nadciągającej wojnie. Dla mnie, moich rodziców i młodszego brata, jej początkiem, była grupka żołnierzy za którymi podążało kilka wozów załadowanych przeróżnymi sprzętami. Zauważyłem ich podczas rąbania drewna na opał, rzuciłem wszystko i pobiegłem zawiadomić rodziców. Ojciec kazał  nam natychmiast uciekać do lasu, a sam zabrał jeszcze z kuchni bochenek chleba i trochę wody. Po kilku chwilach bezpiecznie ukryci oczekiwaliśmy na rozwój wypadków. Nie było sensu brnąć dalej w las, bo dobiegały z niego krzyki i odgłosy strzałów. Zobaczyłem, jak przez nasze podwórko biegnie nasza sąsiadka, Eliza. Oglądając się za siebie, nie zauważyła sieci rozłożonych do wyschnięcia. Padła jak długa, a ja, nie wiem dlaczego, wyskoczyłem z kryjówki i zacząłem ją wyplątywać z tego kłębowiska sznurków. Po paru sekundach była wolna i oboje ruszyliśmy w stronę lasku. Od linii drzew dzieliło mnie kilka metrów, gdy nagle jakiś duży pies na mnie skoczył i… Tym razem to ja byłem na ziemi, ale na ucieczkę było już za późno. Mocne szarpnięcie postawiło mnie na nogi, stałem twarzą w twarz z niemieckim kapitanem. Zapytał ile mam lat i gdzie jest mój ojciec. Odpowiedziałem: ,,17, nie wiem gdzie jest”. Założyli mi dwa worki na głowę i przystawiając karabin do głowy, kilka razy strzelili z innego, na postrach. Dostałem z czegoś twardego i nic dalej nie pamiętam.                                                                                                                                                                   Po jakimś czasie obudziłem się w zimnej celi, ze szczurami i okropnym samopoczuciem. Przesiedziałem tak dobre kilka godzin, użalając się nad sobą w duchu, myśląc o rodzinie i o sobie. Dlaczego zawsze muszę się tak wyróżniać? Tata mówił, że kiedyś wpędzi mnie to w kłopoty, ale żeby aż takie? Po jakimś czasie przyszło dwóch żołnierzy z karabinami. Jeden z nich związał mi ręce za plecami i zaprowadził na mały placyk. Zorientowałem się, że to boisko szkolne w sąsiedniej wsi, a mury wkoło, to po prostu domy bez okien wychodzących na tę stronę. Stało tam kilku innych ludzi w mundurach, w tym, znajomy mi już kapitan, który napadł na moją wioskę. Kiedy mnie zobaczył, ja jego twarz wpłynął fałszywy, przymilny uśmiech, a ręka powędrowała w okolice pasa z pistoletem.
-Proszę, proszę, kogo my tu mamy… - Odezwał się, jak gdybym był jego dawno niewidzianym synem. Jak na komendę, jeden z ludzi stanął za mną i położył mi ręce na ramionach.  Gdzieś po prawej powstało małe zamieszanie i przez małą bramę weszła inna grupka. Po przyjrzeniu się jej dokładniej, zrozumiałem, czemu ów żołnierz mnie trzyma. Prowadzili między sobą mojego dwunastoletniego, związanego brata. Kapitan złapał go za włosy, a drugą ręką, wyćwiczonym ruchem wyciągnął pistolet  i przyłożył mu go do skroni. Powiedział, że mam patrzeć, aby później zanieść wiadomości do swoich. Jednocześnie, z tyłu usłyszałem wypowiedziane groźnym szeptem słowa: ,,Nie zamykaj oczu” i poczułem lufę karabinu na plecach. Kilka sekund później ciszę rozerwał huk wystrzału i odgłos ciała padającego na ziemię. To była jedna z najgorszych chwil w moim życiu. Wyrwałem się człowiekowi, który mnie trzymał i podbiegłem do brata. Całe szczęście, że ktoś rozwiązał mi ręce i mogłem się do niego przytulić po raz ostatni. On, już tego nie wiedział.  Jego oczy zastygnięte w wyrazie przerażenia, zostały szeroko otwarte, a serce zatrzymało się już na zawsze. To był ostatni raz, kiedy go widziałem , bo później, wszystko przysłoniła mi kurtyna łez. Wtedy, poprzysiągłem sobie, że się zemszczę. Zemszczę się, za ból, ból mój i setek innych osób, które straciły swoich bliskich.




Jeśli Ci się spodobało i masz zamiar wracać tutaj częściej, daj o tym znać w komentarzu :3


niedziela, 19 kwietnia 2015

Rozdział 2



,,Miałam zamiar sprawdzić jak  głęboka jest rana i czy w ogóle jest, bo mimo wyraźnego śladu po kuli i plamy krwi, chłopak zdawał się jej nie zauważać . Nie miałam zielonego pojęcia skąd on się wziął na moim strychu i to w takim stroju, ale ranny, to ranny, trzeba się nim zająć. Wyciągnęłam rękę chcąc odpiąć guziki munduru, lecz kiedy przeniknęła przez ciało, wrzasnęłam i odskoczyłam dobre półtora metra."





-Co to jest!?-Zapiszczałam nie panując nad własnymi odruchami.
Nieznajomy wydawał się równie przerażony jak ja, podniósł ręce i przyglądał się im z niedowierzaniem.
-Kim ty jesteś!? Co ty tu robisz!? I CO SIĘ TU DZIEJE!? – Nienawidziłam kiedy mój głos stawał się tak piskliwy, ale cala sytuacja domagała się wyjaśnienia.  Ostrożnie przysunęłam się do chłopaka i trąciłam go w ramię, a przynajmniej miałam taki zamiar, bo moje palce przeniknęły przez nie jak przez powietrze. Opadłam na podłogę i patrząc w sufit powiedziałam do siebie głośno i wyraźnie:
-Obudź się, to tylko jakiś posrany sen!
-Też bym chciał, żeby mi się to śniło-Mruknął chłopak – Co się mogło stać… Przecież staliśmy tu na warcie i… przyszli Niemcy… złapali nas w pułapkę i… rozstrzelali… Więc jakim cudem ja żyje?!
 -Nie żyjesz.- Zauważyłam uprzejmie- Jesteś duchem.
-No chyba nie!- Obruszył się nieznajomy
-No chyba tak
Burknęłam i podeszłam do niego. Swoją drogą, był nawet dość wysoki, sięgałam  mu do nosa. Pomachałam ręką tak, że normalnie dostałby kilka razy w twarz, lecz nie drgnął nawet, kiedy przez niego wszystko przenikało. Cofnęłam się i przyjrzałam mu się dokładniej. Moją uwagę natychmiast przykuły zielono-szare oczy, przepełnione obrazami. Zaraz, co?
-Nie ruszaj się- Poprosiłam i podeszłam bliżej. Zaniemówiłam, kiedy spojrzałam w jego tęczówki.
          Odbijały się w nich sceny z wojny, widziałam okolicę zdewastowaną przez bitewne czołgi, a mój dom był  jedynym ocalałym budynkiem. Wtem obraz zaczął się przybliżać, a ja zrozumiałam, że to wspomnienia z życia chłopaka. Widok przeniósł się na strych na którym właśnie siedzieliśmy. Było tam pusto, bez skrzyń i kartonów, tylko kilku innych żołnierzy patrolujących teren przez szpary między deskami. Po chwili zaczęło się zamieszanie i do pomieszczenia wpadli naziści. W kilka minut załatwili Polaków i szyderczo zaczęli przemawiać do ,,kamery”. Po ruchach obrazu domyśliłam się, że  pokręcił głową. Miny oprawców zmieniły się, nie mieli zamiaru się patyczkować. Jeden z nich podszedł, popchnął chłopaka na ścianę i przymierzył się do strzału.                                                                                    Odsunęłam się i spojrzałam na nieznajomego
-Jak się nazywasz? – Zapytałam cicho
Popatrzył na mnie pustym wzrokiem ,a ja, z ulgą zauważyłam, że wspomnienia, które wcześniej się w nich odbijały, zniknęły.   
-Maciej… Chyba…
-Jak to ,,chyba”, nie pamiętasz jak masz na imię?
Wzruszył ramionami i podszedł do ściany
-Teraz to już mało ważne… -Stwierdził wyglądając przez okno
-Ważne czy nie,  jakoś muszę się do ciebie zwracać.
Westchnął i odwrócił się do mnie.
-Ale po co ci to? Jestem duchem, nie dogadamy się! No, a w ogóle… To co ja teraz zrobię? Czy Polska odzyskała niepodległość!?
-Tak, jest wolna- Uspokoiłam go-A ty, nie narzekaj, bo musimy coś z tobą zrobić.
-Na przykład co?
-Jeszcze nie wiem. Trzeba sprawdzić, czy widzą cię wszyscy, chodź na dół.
Zadecydowałam i ruszyłam w kierunku drabiny oświetlając sobie drogę światłem latarki.
-Ale jak oni na mnie zareagują? -Usłyszałam biadolenie Macieja gdzieś za sobą.
Odwróciłam się z impetem i patrząc na niego wyjaśniłam tonem, który stosuje się u małych dzieci:
-Tego nie wiem, musimy zejść i się przekonać, rozumiesz Maciusiu?
Chłopak skrzywił się i ruszył do przodu, mimo tego, że stałam mu na drodze. Nie zdążyłam się przesunąć i poczułam się, jakby mnie ktoś oblał zimną wodą. O ile przy przeniknięciu palców przez ducha nie można mówić o jakimkolwiek uczuciu, to przy przechodzeniu jego samego przez Ciebie, już jak najbardziej.
- Czekaj, pójdę przodem-syknęłam i zeskoczyłam lądując z impetem na podłodze piętro niżej. Otrzepałam  się z kurzu, pajęczyn i tym podobnych bzdetów, po czym zeszłam po schodach na parter, już jak cywilizowany człowiek, a nie małpa. Z napiętymi nerwami weszłam do kuchni w której siedzieli moi rodzice. Podeszłam do blatu z zamiarem nalania sobie wody do szklanki, gdy nagle moja mama wstała z otwartymi szeroko oczyma i przerażeniem na twarzy.
-Nie ruszaj się…
Powiedziała powoli biorąc gazetę w rękę i nie spuszczając wzroku z okolic ściany metr ode mnie.


Jeśli Ci się spodobało i masz zamiar wracać tutaj częściej, daj o tym znać w komentarzu :3
                                           


Rozdział 1

    Głośny dźwięk budzika wyrwał mnie ze snu. Nie otwierając oczu, na oślep machałam ręką w okolicach szafki nocnej. Jakimś cudem udało mi się zrzucić zegarek na podłogę i nastała błoga cisza. Miałam ochotę przewrócić się na drugi bok i dalej spać, lecz wiedziałam, że dzisiejszy dzień zmieni wiele w moim życiu. Nawet nie wiedziałam jak bardzo przerośnie to moje oczekiwania.
      Po kilku minutach spędzonych w łazience zeszłam do kuchni, gdzie moi rodzice pakowali ostatnie rzeczy. Popatrzyłam na piętrzące się wszędzie stosy pudeł. Przeprowadzka to najgorsza rzecz, jaka może się przytrafić dojrzewającej nastolatce. Może w moim przypadku też tak było, gdyby mnie tutaj coś trzymało, np. najlepsza przyjaciółka lub dobrzy znajomi. Nikogo takiego jednak nie było. Nigdy nie byłam specjalnie lubiana, ale miałam nadzieję, że w innym miejscu zacznę nowe życie, poznam nowych ludzi i będę ,,fajnym" człowiekiem. Z rozmyślań wyrwała mnie mama:
-Pati, zabrałaś resztę pierdołów z pokoju?
Pomyślałam o budziku, który leżał w częściach na podłodze. Westchnęłam cicho i  wróciłam na górę.   Pozbierałam wszystko i podeszłam do okna. Widok z niego to jedyne, czego będzie mi brakować.

    Podróż samochodem minęła mi błyskawicznie. Uwielbiam jeździć samochodem, ze słuchawkami na uszach, wtedy czuje się jakbym latała. Ostre hamowanie wyrwało mnie z rozmyślań. Staliśmy przed bramą dużego, przedwojennego, dwupiętrowego domu w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Małe okienka na strychu przywodziły mi na myśl deszczowe wieczory z książką w ręce i herbatą u boku. Wiedziałam, że będzie to najczęstsze miejsce mojego przesiadywania i rozmyślań. Wybiegłam z samochodu nie czekając na całkowite otwarcie wrót i przecisnęłam się przez powstającą  w ogrodzeniu szparę.  Ze zniecierpliwieniem podskakiwałam czekając, aż tata wyciągnie klucz i będziemy mogli wejść do środka.  Szczęknięcie zamka wywołało u mnie dreszcze emocji, a moje oczy prawdopodobnie wyglądały jak koła młyńskie. Wywnioskowałam to ze spojrzenia rodziców, którzy zaczęli się ze mnie śmiać.
  Kiedy  w końcu weszłam do środka, zaniemówiłam z wrażenia. Po prawej była duża kuchnia połączona z jadalnią, przechodziło się przez nią do salonu z kanapami  i fotelami. Po lewej zauważyła biuro, dalej była łazienka, a naprzeciwko głównego wejścia-schody z piękną drewnianą poręczą. Szybko po nich weszłam i znalazłam się  w prawdziwym labiryncie poręczy, ścian działowych i  kominków.  Otworzyłam drzwi  do jednego z pokoików  i od razu wiedziałam, że będzie należał do mnie . Niebiesko-białe ściany i starodawne meble tworzyły w nim niesamowicie przytulną atmosferę. Rzuciłam plecak na ziemię, a odwracając się zauważyłam na suficie klapę prowadzącą na strych. Postanowiłam, że następnego dnia wejdę tam i  przyjrzę się mu dokładnie.
 
     Podczas kolacji wyjawiłam rodzicom swoje plany. Tata spojrzał na mnie uważnie i powiedział:
-Jesteś pewna, że to bezpieczne?
Spojrzałam na niego jakby właśnie spadł z choinki:
-Jakby było niebezpieczne, to raczej by tego domu nie sprzedawali, co? A poza tym, nie mam zamiaru tam prowadzić cyrku, tylko przejdę się ostrożnie i popatrzę…

      Nazajutrz rozstawiłam drabinę, którą, nie wiem skąd przyniosła moja mama i odchyliłam drewnianą klapę. Zapaliłam latarkę i nie wchodząc, rozejrzałam się po dużym, prostokątnym pomieszczeniu. Pod ukośnymi ścianami stała cała zakurzonych masa skrzyń i pudeł pozostawionych przez poprzednich właścicieli. To był dla mnie prawdziwy raj, uwielbiam szperać w takich rzeczach. Delikatnie stawiając kroki podeszłam do najbliższego skupiska gratów. Starłam kurz z wieka dużej, rzeźbionej skrzyni.  Wśród pięknych zdobień, pięknie wkomponowany widniał uchwyt do jej otwierania, ale nie chciałam ryzykować urwaniem go. Powoli odpięłam zatrzaski, zajrzałam do środka, wyciągnęłam garść papierów i zaczęłam je przeglądać. W większości były to listy miłosne, rachunki i telegramy. Czytałam je z zainteresowaniem, wiedząc, że spędzę tam dużo czasu, z którym i tak nie miałam co robić. Po wyciągnięciu wszystkich rzeczy, pomacałam dno w poszukiwaniu niezauważonych przedmiotów. Po chwili pod palcami poczułam rzeźbioną ramkę zdjęcia. Wydobyłam ją spod warstwy drobnych śmieci i przetarłam rękawem. To nie była tylko ramka. Za brudną szybką było czarno-białe zdjęcie przedstawiające młodego, może 17-letniego chłopaka. Roześmiany kopał piłkę przed domem. Zmarszczyłam brwi i przyjrzałam się dokładniej. To był mój dom!  Rozpoznałam nawet okienko, które po przyjeździe tak przykuło moją uwagę. Delikatnie wyciągnęłam fotografię zza szybki która ograniczała moją widoczność. Potarłam je kilka razy chcąc usunąć z powierzchni resztki kurzu. Przez ułamek sekundy wydawało mi się, że piłka drgnęła, ale uznałam, że to tylko moja chora wyobraźnia. Wtedy stało się coś, co zmieniło moje życie o 180 stopni.
       Przez zdjęcie przebiegło niemal niezauważalne drżenie, a przede mną zawirowały pyłki kurzu. Zaczęły robić się coraz jaśniejsze, aż w końcu odwróciłam wzrok, aby nie oślepnąć. Nagle blask zniknął , a ja powoli otworzyłam oczy  i osłupiałam. Na drewnianej podłodze leżał chłopak ze zdjęcia. Tak jakby. Zamiast sportowego stroju miał na sobie brudny, sponiewierany mundur wojskowy, masywne buty, a jego włosy postawione na jeża były pozlepiane jakąś mazią. Zrozumiałam co to, kiedy ujrzałam na jego klatce piersiowej dużą, czerwoną plamę. Wstrzymałam oddech z przerażenia. Powoli otworzył oczy i usiadł jak gdyby nigdy nic.  Spojrzał na mnie i wyraz jego twarzy momentalnie się zmienił.
-Co ty tutaj robisz!?- Zawołał-Schowaj się, szykują nalot, tutaj jest niebezpiecznie!
Popatrzyłam na niego jak na idiotę:
-Ja tutaj mieszkam. Nie wiem o jakim nalocie bredzisz, ale powinnam natychmiast wezwać karetkę! Kładź się natychmiast!
Wyraźnie się zdziwił moją reakcją, ale natychmiast opadł na podłogę. Miałam zamiar sprawdzić jak  głęboka jest rana i czy w ogóle jest, bo mimo wyraźnego śladu po kuli i plamy krwi, chłopak zdawał się jej nie zauważać . Nie miałam zielonego pojęcia skąd on się wziął na moim strychu i to w takim stroju, ale ranny, to ranny, trzeba się nim zająć. Wyciągnęłam rękę chcąc odpiąć guziki munduru, lecz kiedy przeniknęła przez ciało, wrzasnęłam i odskoczyłam dobre półtora metra.

Mam nadzieję, że spodobała Ci się moja bazgranina i wpadniesz tutaj jeszcze kiedyś :) Jeśli tak, napisz o tym w komentarzu, bo to bardzo motywuje do pisania ;)

Ogarniamy

Cześć!
Jeśli trafiłeś na tego bloga w poszukiwaniu ckliwych, romantycznych, pierdzącosłodkich opowieści to w tył zwrot i zmiataj do fanfiction o JDabrowsky. Tutaj, będzie MOCNO nietypowa opowieść o pewnej dziewczynie i chłopaku, którzy poznali się w dość... dziwnych okolicznościach... Zapraszam do lektury :)