niedziela, 31 maja 2015

Rozdział 8

,,-Nie ma za co-Odparł z uśmiechem-A tak w ogóle to Kamil jestem.
-Zuza-Darowałam sobie komentarz o innym imieniu i powoli ruszyłam do wyjścia. Cóż, nie zapowiadało się na to, żebym szła sama…
-Przeprowadziłaś się tutaj niedawno, co nie?- Hm… Na zbytnią ciszę też nie mogłam liczyć"

-Tak jakby…- Mruknęłam niechętnie, otwierając drzwi. Nie chodziło mi o to, że nie chciałam z nim gadać, tylko bałam się, że zaraz wykręci mi jakiś numer. Przyspieszyłam kroku, ale chłopak chyba nie miał zamiaru odpuszczać.
-Gdzie mieszkasz? – Pytał dalej niezrażony oschłym tonem moich wypowiedzi. Machnęłam ręką, w jako-tako odpowiednim kierunku.
-Mam trochę w przeciwnym kierunku, ale z przyjemnością cię odprowadzę.-Stwierdził chłopak z szerokim uśmiechem i ruszył do przodu. Koniec końców podreptałam za nim, bo czy miałam inny wybór? W sumie, to całkiem sympatyczny z niego gość…
-A, co w tym przyjemnego?- Zapytałam. Spojrzał na mnie dziwnie, ale po chwili jego oczy błysnęły zrozumieniem.
-Jesteś inna, niż reszta dziewczyn… Taka… Normalniejsza!- Roześmiał się cicho.
-No dzięki!- Zawołałam z udawanym oburzeniem-A one, co, nienormalne!?
-Plastikowe- Stwierdził ze śmiertelną powagą. Tym razem, to ja nie mogłam wytrzymać ze śmiechu. Pół godziny przegadaliśmy o wszystkim i o niczym. Nim się obejrzałam, staliśmy pod bramą mojego domu.
-A tak w ogóle, podasz mi plan lekcji? Też jesteś w Ia, nie? -Poprosił na koniec.
-Spoko, nie ma sprawy… A dlaczego cię nie było jak nauczycielka rozdawała?- Zapytałam wyciągając zeszyt z torby.
-Czasami… Chodzę własnymi drogami…- Chłopak uśmiechnął się zawadiacko.
-Nie będę wnikać… Stwierdziłam robiąc zdjęcie rozkładowi.

  Pomachałam na pożegnanie przez ogród i zamknęłam drzwi. Z ulgą rzuciłam buty gdzieś w kąt i zajrzałam do kuchni. Rodziców nie było tak, jak rano zapowiedzieli, ale na stole leżała kartka.
,,Żeberka w lodówce, wrócimy w nocy, Mama”
 Nie byłam głodna, ale sprawdziłam dla pewności i zawlekłam swój tyłek na górę. Zahaczyłam tylko o mój pokój, aby zmienić sukienkę na luźne dresy i rozstawiłam drabinę. Maciej pewnie siedział na strychu, bo w pokoju nie było po nim śladu. Odrzuciłam go studiującego dziennik, który poprzedniego dnia zostawiłam otwarty.
- I co, wymyśliłeś coś?- Zapytałam siadając obok.
-Nic, westchnął chłopak spoglądając na mnie smutno. –A jak w szkole?
-Ujdzie- Stwierdziłam- Prawie nikt się mną nie zainteresował, tylko jakiś Kamil, ale wydaje się być spoko…
-No widzisz- Uśmiechnął się Maciej- I po co ci było się tak stresować?
-Cichaj tam- ofuknęłam go z rozbawieniem-Jutro też jest szkoła… I to już bez biletu ulgowego…

 Byłam w jakimś ciemnym pomieszczeniu. Nie widziałam nawet własnego nosa, dopiero gdy mój wzrok przyzwyczaił się do mroku, zobaczyłam mały, jasny kwadracik. Ruszyłam w jego stronę szybkim krokiem. Podłoże ciamkało mi pod trampkami, gdy przyspieszałam. Robiło się coraz jaśniej, a ja zaczęłam biec, czując lęk, jakby coś mnie goniło. Nagle zrozumiałam, że ów kwadracik to tak naprawdę drzwi, a lepka maź w którą z każdym krokiem zapadam się coraz bardziej to krew. Moje przerażenie sięgnęło zenitu, gdy wpadłam po pas w błotnistą ciecz. Zabulgotało, zasyczało i wszędzie zaczęły się pojawiać różne postacie. Wszyscy znajomi-rodzina,  sąsiedzi, nauczycieli- w wersji zombistycznej* zbliżali się do mnie powoli. Gdzieś po lewej stronie powstało zamieszanie. Maciej i Kamil przedzierali się przez tłum zakrwawionych trupów. Już prawie udało mi się złapać ich wyciągnięte doi mnie ręce, gdy czerwona maź pochłonęła mnie całkowicie.

 Obudziłam się zlana potem. W mroku  majaczyły sylwetki mebli i różnych przedmiotów. Usiadłam w pościeli i zapaliłam lampkę nocną. Zegar ścienny wskazywał trzecią w nocy. Rozejrzałam  się po pokoju i napotkałam  spojrzenie Maćka
- Co jest? – zapytał zaspanym głosem .
-Nic.. Ja… Myślisz, że koszmary się spełniają?
Chłopak sapnął ze zdumieniem i momentalnie się wyprostował.
-Co ci się śniło?
Opisałam jak najdokładniej wizję sprzed chwili. Milczał przez chwilę i powiedział cicho:
-Wiesz co mi to przypomniało?
Spojrzałam na niego pytająco.
-Te słowa z… ciemności… tego… niebytu. Pamiętasz?
-Gdy widmo wojny… - Pokiwałam głową.
-Tak się zajęliśmy tamtą przepowiednią, że zapomnieliśmy o tej – zauważył  chłopak.
-Czekaj, czekaj… Przyjmując, że… martwi zaczną zmartwychwstawać przed wojną… to… O Boże! –otworzyłam oczy z przerażeniem.  Mój świat się właśnie zawalił. W dzieciństwie bardzo się tego bałam… Teraz ujawniły się moje najskrytsze lęki… Coś czego bałam się przez całe życie, właśnie nadchodziło, nie mogłam nic z tym zrobić. Miałam wrażenie, że zaraz pobiegnę przez ulicę do rodziców. Moje emocje chyba nieźle widać na zewnątrz, bo Maciej popatrzył na mnie ze współczuciem .
-Zareagowałem podobnie…- powiedział cicho- Ale może jeszcze dużo czasu minąć… -dodał nieco weselej
-Może… - powtórzyłam tępo.
-Idź spać, bo jutro nie wstaniesz… Pamiętaj, że jutro masz szkołę!
-I tak nie zasnę – stwierdziłam, ale wyłączyłam lampkę. Mimo złych  przeczuć odpłynęłam przy pierwszym przyłożeniu głowy do poduszki.


-Kochanie wstawaj… - udało mi się otworzyć oczy i zobaczyłam mamę podnoszącą rolety na oknie. Uśmiechnęła się do mnie:
-Śniadanie na stole- powiedziała i wyszła z pokoju ostrożnie zamykając drzwi. Opadłam z powrotem na poduszki i spojrzałam w górę, prosto na Maćka.
-Nie chce iść… - stwierdziłam cicho.
- Ale musisz – odparł z uśmiechem, delikatnie stając na podłodze
-Masz rację – potwierdziłam odrzucając energicznie kołdrę i wyskoczyłam z łóżka. Dobrze, że poprzedniego dnia odsunęłam kartony pod ścianę, bo miałabym bliskie spotkanie trzeciego stopnia z drewnianą podłogą.
-Magicznym sposobem przywróciłeś  mi humor wymawiając dwa słowa! –rzuciłam wychodząc do łazienki z ubraniami w ręce.

-Wzięłaś kanapki? –z kuchni dobiegł mnie głos mamy
-Tak! – odkrzyknęłam w głąb domu  i wyszłam na dwór. Było nawet ciepło, całe szczęście, bo miałam tylko bluzę, a nie kurtkę. Przy furtce odwróciłam się jeszcze i spojrzałam w górę, dłonią osłaniając oczy przed słońcem. W okienku na strychu dostrzegłam zarys postaci, pomachałam, a gdy mi odmachała, otworzyłam  furtkę. Ciekawe dlaczego nie chciał iść ze mną… Może się boi, że ktoś go zobaczy… Albo nie chce wiedzieć, jak zmienił się ten świat…? Pogrążona w rozmyślaniach dotarłam do szkoły, przy wejściu znów ogarnął mnie strach… Przed czym? Chyba przed ludźmi… Wzięłam głęboki oddech i popchnęłam ciężkie skrzydło. Gdy się uchyliło uderzyła we mnie symfonia dźwięków ze szkolnego korytarza. Wrzaski, śmiechy, rozmowy… Inny świat. Weszłam do środka i ze spuszczoną głową ruszyłam do sali chemicznej, trzeba było przejść pod tymi badawczymi, oceniającymi spojrzeniami. Brrr… Okropność. Kiedy dotarłam do celu, wydało mi się, że mogę odetchnąć z ulgą. Nie było mi to jednak dane, bo w tej samej chwili poczułam czyjeś ręce na mojej talii.



Puf! No to mamy rozdział, trochę dłuższy, bo wcześniej nie było :) Julcia, dzięki za komputer :*  Żaba, wstydź się... Kontynuacja prawdopodobnie w środę :3  

*Nie ma takiego słowa

środa, 27 maja 2015

Międzyczasy #2

Niestety, Żaba nie zgodziła się przepisać rozdziału, a ja nie mam dostępu d komputera, bo mama krzyczy, że mam się uczyć -,-  Ale za to, macie tutaj coś innego, nie mojego, tak, żebyście wiedzieli, że żyje i nie umarłam. Będę takie cosie wstawiać zamiast rozdziałów, gdy nie uda mi się ich wrzucić, lub tak po prostu, w takim przypadku w piątki albo wtorki. Różne rzeczy: wiersze, piosenki, ciekawostki, jakoś związane z tematyką opowiadania :)

 

 ,,Najmłodszym żołnierzom"

 

Chłopcze... chłopczyku, ile miałeś lat,                     
Kiedy z harcerza stałeś się żołnierzem?
Czyś na Starówce, czy na Woli padł,                            
Szarych Szeregów szary bohaterze?


Widzę cię - biegniesz, podtrzymując hełm,                         
Pod którym niknie śmiesznie mała głowa...                     
Słyszę, jak w biegu wołasz jednym tchem:
„Meldunek mam, meldunek z Mokotowa!"


Oddałeś Polsce swe dwanaście lat,
Tobie historia dodała wieki -
Cień dawnych powstań na murach się kładł,
Gdyś krył się w gruzach, pełzał przez zasieki.
                                                
                                                                   Tadeusz Szyma

 

 

niedziela, 24 maja 2015

Rozdział 7

,,Szczególnie zwróciła moją uwagę jedna ze stron, która była grubsza, niż pozostałe. Wzięłam cieniutką deseczkę, prawie, że grubości linijki, która leżała gdzieś w kącie, i rozdwoiłam róg papieru. Rozłożyła się na dwie dodatkowe kartki na których było napisanie tylko jedno, znajome zdanie."

                                                                   
                                     ,,Martwi wojownicy powrócą pod żywych chorągwie"




Westchnęłam z irytacją i zatrzasnęłam książkę z siłą, od której uniosły się kłębki kurzu.                            -Ale dużo to wyjaśniło… – Westchnęłam zawiedziona                                                                                                            -Skoro tak często się powtarza, to chyba musi mieć jakieś głębsze znaczenie, nie sądzisz? – Zauważył Maciej ze stoickim spokojem.                                                                                                                                                         -Może masz racje… - Odparłam cicho patrząc w górę starając się opanować.                                                               - Skoro chcemy  wyjaśnienia, musimy je sobie „wziąć ” , nikt nam go nie podetknie pod nos .- Chłopak snuł dalej swoje rozważania . Chcąc nie chcąc musiałam mu przyznać racje. Sięgnęłam po dziennik który wcześniej odłożyłam na podłogę. I otworzyłam na stronie z Przepowiednią Tęgoborską. Szperając po zakamarkach własnej pamięci, starałam przypomnieć sobie co mówiła o niej nauczycielka. Nic, totalna pustka.                                                                                                                                              - Pamiętaj tylko, że spełniła się tylko kilka pierwszych zwrotek . – Jęknęłam – Ale..! Internet też potrafi być pomocny – Przypomniałam sobie wyciągając telefon. Dobrze, że poprzedniej nocy udała mi się podłączyć router. Szybko wystukałam pytanie i pobieżnie przejrzałam  wyniki. Kliknęłam w najbardziej sensownie wyglądający link, ale nawet tam nie było nic ciekawego. Dopiero komę tarze mnie zaciekawiły.                                                                                                                                                                          - Do piątej zwrotki jest mowa o dwóch wojnach światowych. A potem…. Hmm… „Północ wschodem będzie zagrożona „. Putin od dawna już coś kombinuje, ale żeby aż tak…?                                                                         - Kto to jest? – Zapytał chłopak patrząc przez ramie na ekran telefonu.                                                                               - Teraźniejszy prezydent Rosji .- Wyjaśniłam.- Wyszukałam mapę Europy i mu ją pokazałam.                                 - Przyjrzyj się. Sama wróciłam do papierowej wersji wiersza. Bez skutku. –Pożyjemy, zobaczymy stwierdziłam zamykając książkę, tym razem już delikatniej. – Nie umiem tego ogarnąć. Może później…- Ziewnęłam                                                                                                                                                                 -Może lepiej idź spać - Odparł Maciej z lekkim rozbawieniem. -Racja… Branoc – Stwierdziłam i z zaskoczeniem spojrzałam w ciemności za oknem. Było już chyba po północy, jakim cudem ? Zeszłam na dół i padłam na łóżko jak nie przytomna .                                                                                                         -Masz szczęście, że nie zamierzam się dzisiaj przebierać … - Mruknęłam ledwo przytomna do lewitującego dwa metry dalej chłopaka i odpłynęłam do krainy Morfeusza.

               Obudziło mnie delikatnie potrząsanie za ramię. Otworzyłam oczy i oślepiła mnie jasność zza okna. Kiedy już się do niej przyzwyczaiłam zobaczyłam moją uśmiechniętą mamę.                                                   -Wstawaj kocie zaraz obiad. Co ty tak długo robiłaś, że jeszcze śpisz ? -Wyszła z pokoju a ja spojrzałam na zegarek i osłupiałam. Była prawie druga po południe, mój nowy rekord!  Zapach kotletów wywabił mnie z łóżka. Z pół zamkniętymi oczami wylazłam z pod kołdry i wpadłam prosto w kartony z ubraniami. Nawet nie chciała mi się ich podnosić. Spojrzałam w górę i zobaczyłam Macieja lewitującego w pozycji leżącej pod sufitem. -Wstawaj Parufko jak można tyle spać ? -Łatwo ci mówić ty nie jesteś tak cholernie zmęczony… Chociaż w sumie zarywanie nocek nigdy mi nie szkodziło… - Zamyśliłam się. Udało mi się w końcu stanąć na własne nogi, zgarniając przy okazji pierwsze lepsze ubrania z ziemii. Już położyłam rękę na klamce, ale w ostatniej chwili jeszcze się odwróciłam .                                 - Biada jeśli chociaż pomyślisz o wejściu do łazienki !- Warknęłam patrząc groźnie na chłopaka. Z kpiącym śmiechem uniósł ręce w obronnym geście.                                                                                                          -Nawet nie miałem takiego zamiaru…                                                                                                                                    Rzuciłam mu mordercze spojrzenie i wyszłam z pokoju. Myjąc zęby uświadomiłam sobie coś okropnego… Pojutrze zaczyna się rok szkolny w nowym mieście…
-Pamiętaj, zachowuj się i bądź grzeczna!- Powtórzył po raz setny mój tata, gdy wysiadałam z samochodu.
-Dobra, dam sobie radę!- Zawołałam – Nie wysadzę szkoły w rozpoczęcie roku szkolnego-Mruknęłam do siebie. Stojąc przed dużymi, dwuskrzydłowymi wrotami, pożałowałam chwili, w której kazałam zostać Maciejowi w domu. Co, jak co, ale razem byłoby raźniej… Ostrożnie przekroczyłam próg i rozejrzałam się po hollu. Wszędzie stały małe grupki gimnazjalistów witających się po wakacjach i porównujących stroje. Przemknęłam pod ścianą, aż do sali gimnastycznej, w której miała odbyć się uroczystość i zajęłam wyznaczone miejsce. Na szczęście nikt nie zwrócił na mnie większej uwagi. Prawie. Podczas przemówienia dyrektora zdałam sobie sprawę, że ktoś mnie obserwuje. Kilka rzędów dalej siedział jakiś chłopak z ciemnymi włosami wyglądającymi jakby je zwiał suszarką w jedną stronę i się na mnie perfidnie gapił. Kiedy na niego spojrzałam, wytrzymał jeszcze chwilę, po czym się odwrócił. Wyglądał jakby miał padaczkę, cały się trząsł, a mi dopiero po chwili przyszło do głowy, że on po prostu powstrzymuje się od wybuchnięcia śmiechem. Oryginalne, nie powiem… Po całej tej ceremonii, która była, delikatnie mówiąc, lekko przynudna, wszyscy wysypali się na korytarz, aby chwile jeszcze pogawędzić przed przyjściem nauczycieli i rozdaniem planów lekcji. Dzięki Bogu, że wcześniej dostałam papiery z informacjami o rozkładzie klas itd., bo w życiu nie zrozumiałabym, gdzie mam iść. Nagle poczułam, że moja czapka traci kontakt z głową. Chłopak z sali właśnie znikał w podskokach gdzieś na końcu korytarza, z baseballówką ledwo utrzymującą się na roztrzepanych włosach. Nauczona doświadczeniem, już się z nią pożegnałam i z nieco popsutym humorem stanęłam pod ścianą. Na szczęście obyło się bez dalszych incydentów i w miarę spokojnie weszliśmy do klasy. Jakieś dwadzieścia osób rzuciło się, żeby zając swoje ulubione miejsca. Odczekałam chwilę i wślizgnęłam się na jedno z krzeseł w wolnej ławce. Jak na razie, jedynym plusem, (ale za to ogromnym), było to, że wychowawczyni darowała sobie przedstawianie mnie publicznie całej klasie. Szybko rozdała rozkłady zajęć i rozpoczęła się dyskusja o wakacyjnych wyjazdach. Najwyraźniej wszyscy się tutaj doskonale znali…
   W końcu rozległ się dzwonek. Chwyciłam torbę i powoli, jako ostatnia wyszłam z klasy. Z odrobinę ponurym nastrojem skierowałam się w stronę drzwi wyjściowych
-Zwracam własność- Usłyszałam gdzieś z tyłu i nagle widok przysłonił mi daszek mojej czapki. Poprawiłam ją szybko, odwróciłam się i zamarłam. Dwa kroki przede mną stał szeroko uśmiechnięty ,,Chłopak z sali”. Po raz pierwszy miałam okazję przyjrzeć mu się z bliska. Nie był tak wysoki, jak mi się wcześniej zdawało, niewiele większy ode mnie, miał może trochę ponad metr siedemdziesiąt… I takie miłe, brązowe oczy, aż samoistnie wzbudzały zaufanie. Trochę speszona spuściłam wzrok i wyjąkałam coś w rodzaju:
-Eee, dzięki…
-Nie ma za co-Odparł z uśmiechem-A tak w ogóle to Kamil jestem.
-Zuza-Darowałam sobie komentarz o innym imieniu i powoli ruszyłam do wyjścia. Cóż, nie zapowiadało się na to, żebym szła sama…
-Przeprowadziłaś się tutaj niedawno, co nie?- Hm… Na zbytnią ciszę też nie mogłam liczyć


Da-dam! Mamy 6 rozdział <3 Szczególne dziękuję Ci Żaba, za przepisanie go dla mnie z zeszytu na komputer <3 Cała kochana reszta: proście Żabę, żeby zgodziła się to samo zrobić z następnym, bo już mam połowę,ale w zeszycie :P Jeśli będzie łaskawa przepisać, to kontynuacja pojawi się w środę :*


środa, 20 maja 2015

Rozdział 6

,,Usiadłam na ziemi i wzięłam książkę do ręki. Maciej uklęknął obok, popatrzyłam na niego i skinęłam głową. Wzięłam głęboki oddech i odchyliłam okładkę."
 
 
Pierwsza strona była pusta, druga, trzecia i czwarta również. Dopiero kilka ostatnich było zapełnionych pajęczym pismem. Po przeczytaniu kilku wersów zmarszczyłam brwi, wydawały mi się dziwnie znajome:
W dwa lat dziesiątki nastaną te pory,
Gdy z nieba ogień wytryśnie.
Spełnią się wtedy pieśni Wernyhory.
Świat cały krwią się zachłyśnie.

   Polska powstanie ze świata pożogi,
Dwa orły padną rozbite,
Lecz długo jeszcze los jej jest złowrogi,
Marzenia ciągle niezdobyte.

Gdy w lat trzydzieści we łzach i rozterce
Trwać będą cierpienia ludu,
Na koniec przyjdzie jedno wielkie serce
I samo dokona cudu.

Gdy czarny orzeł znak krzyża splugawi,
Skrzydła rozłoży złowieszcze -
Dwa padną kraje, których nikt nie zbawi,
Siła przed prawem jest jeszcze.

Lecz czarny orzeł wejdzie na rozstaje,
Gdy oczy na wschód obróci,
Krzyżackie szerząc obyczaje,
Ze złamanym skrzydłem powróci.

Krzyż splugawi razem z młotem padnie.
Zaborcom nic nie zostanie.
Mazurska ziemia Polsce znów przypadnie,
A w Gdańsku port nasz powstanie.

W ciężkich zmaganiach z butą Teutona
Świat znowu krwią się zrumieni.
Gdy północ wschodem będzie zagrożona,
W poczwórną jedność się zmieni.

Lecz na zachodzie nikczemnie zdradzony
Przez swego wyzwoleńca
Złączon z kogutem dla lewka obrony
Na tron wprowadzi młodzieńca.

Złamana siła mącicieli świata
Tym razem na wieków wieki
Wyciągnie ręce brat do swego brata,
Wróg w kraj odejdzie daleki.


U wschodu słońca młot będzie złamany,
Pożarem step jest objęty.
Gdy orzeł z młotem zajmą cudze łany
Nad rzeką w pień jest wycięty.

Bitna Białoruś, bujne Zaporoże
Pod polskie dążą sztandary.
Sięga nasz orzeł aż po Czarne Morze,
Wracając na szlak swój prastary.

Witebsk, Odessa, Kijów i Czerkasy -
To Europy bastiony,
A barbarzyńca aż po wieczne czasy
Do Azji ujdzie strwożony.

Warszawa środkiem ustali się świata,
Lecz Polski trzy są stolice.
Dalekie błota porzuci Azjata,
A smok odnowi swe lice.

Niedźwiedź upadnie po drugiej wyprawie,
Dunaj w przepychu znów tonie,
A kiedy pokój nastąpi w Warszawie,
Trzech królów napoi w nim konie.

Trzy rzeki świata dadzą trzy korony
Pomazańcowi z Krakowa,
Cztery na krańcach sojusznicze strony
Przysięgi złożą słowa.

Węgier z Polakiem, gdy połączą dłonie,
Trzy kraje razem z Rumunią
Przy majestatu polskiego tronie
Wieczną połączą się unią.

A krymski Tatar, gdy dojdzie do rzeki,
Choć wiary swojej nie zmieni -
Polskę potężnej uprosi opieki
I wierny będzie tej ziemi.

Powstanie Polska od morza do morza.
Czekajcie na to pół wieku.
Chronić nas będzie zawsze łaska Boża,
Więc cierp i módl się człowieku.


Olśniło mnie, przecież to Przepowiednia z Tęgoborza! Kiedyś na lekcji, polonistka czytała nam to, jako ciekawostkę. Nawet gdzieś w domu, mieliśmy jej interpretację. Zerwałam się na nogi i pobiegłam do klapy w podłodze.
-Poczekaj chwilę!- Rzuciłam tylko do chłopaka i zeskoczyłam na dół. Chyba chciał zaprotestować, ale już mnie nie było.
Z łomotem zbiegłam po schodach, minęłam rodziców, złapałam kluczyki i ruszyłam do samochodu, w którym nadal tkwiły nierozpakowanie bagaże. Przekopałam się przez warstwę ubrań i otworzyłam pudło z książkami rodziców. Poradniki, słowniki, romanse, same nudy… o, jest!  Szybko przekartkowałam do miejsca, w którym powinno być o przepowiedni i… zatkało mnie. Strona była pusta. Nie było nawet śladu po tuszu drukarskim, który wcześniej się tam znajdował. Patrzyłam na nią z niedowierzaniem i głupią nadzieją, że coś mi się przywidziało. Podniosłam głowę i zobaczyłam Macieja stojącego o krok przede mną. Wrzasnęłam odruchowo, ale szybko zatkałam usta dłonią.
-Nie strasz mnie tak więcej!
Chłopak zrobił skruszoną minę, ale wiedziałam, że jest poniekąd zadowolony z siebie.
-A mniejsza z tym, patrz, co się stało z książką…- dodałam.
-A nie pamiętasz nic, co było w niej napisane?-Zapytał
-Noo… Tyle tylko, że… to było wypowiedziane przed 1 wojną światową i… kilka pierwszych zwrotek się spełniło…- zamyśliłam się.
-Ta i teraz czas na kolejne… ,, Martwi wojownicy powrócą pod żywych chorągwie”Patrz. – Rzucił patrząc przez płot na ulicę. Kilku żołnierzy w mundurach podobnych do Maćkowego przechadzało się po jezdni. Na moich oczach, przez jednego z nich przejechał samochód, jakby go nie było. Koło bramki zmaterializował się następny i włączył się do oddziału. Tam i powrotem jeździły motory, ciężarówki i nikt nie zwracał uwagi na formujące się wojsko. To były duchy, które widziałam tylko ja. Odwróciłam się i pobiegłam w stronę domu.
    Siedziałam na strychu ze znalezioną książką w ręce i starałam się zrozumieć przepowiednie.
-Krzyż splugawi, razem z młotem padnie… Tu chyba chodziło o zakończenie zaborów… - mruczałam pod nosem.
-Wiesz, co mnie ciekawi? –Usłyszałam gdzieś za sobą głos Macieja.
-Hm?- Odwróciłam się w stronę chłopaka patrząc na niego pytająco.
-No, bo… skoro ci ludzie… mają walczyć w obronie kraju… to jak, skoro są duchami?
-Ty też nim jesteś.- Zauważyłam uprzejmie powracając do dokładnego studiowania każdego centymetra ,,dziennika”, bo jak inaczej można by nazwać ową książkę… Szczególnie zwróciła moją uwagę jedna ze stron, która była grubsza, niż pozostałe. Wzięłam cieniutką deseczkę, prawie, że grubości linijki, która leżała gdzieś w kącie, i rozdwoiłam róg papieru. Rozłożyła się na dwie dodatkowe kartki na których było napisanie tylko jedno, znajome zdanie.




No to mamy kolejny rozdział (mimo, że komentarzy było tylko 4 w tym 3 od znajomych) , ze specjalnym dedykiem dla moich Paróffek z konfy :) Chciałabym też zaznaczyć, że następny rozdział powinien się pojawić w niedzielę, a jeszcze następny... MOŻE w środę, wątpliwości mam z tego powodu, że w sobotę znów wyjeżdżam, a oprócz bloga, jakieś następne dwa tygodnie robię coś... :) nie zdradzę wam co, ale coś fajnego :) Jedyną podpowiedzią są fimiki, które Rembol 
zamieścił na swoim instagramie  :* 

niedziela, 17 maja 2015

Rozdział 5



   ,, Koło zabitych, na podłodze leżeli ranni obrońcy. Wśród nich znaleźli się Rafał i Filip-opatrywała ich właśnie nieznajoma dziewczyna, klęcząc w kałuży krwi. Inne kobiety rwały koszule i prześcieradła znalezione na plebanii połączonej ze świątynią. Niemcy strzelali coraz mniej, a po kilku godzinach nastała cisza."



    W ciemności było widać tylko żarzące się delikatnie belki stodoły i dopalające się gdzieniegdzie kupki słomy. Po godzinnym oczekiwaniu spuściliśmy na próbę, przez okno, mały materacyk, który niewiadomo skąd się wziął w zakrystii. Nikt nie zareagował, więc po linach zeszły cztery kobiety- ochotniczki, przeszły wkoło kościoła i zapewniły, że teren jest czysty. Ci, którzy wcześniej ukrywali się na strychu, nie zareagowali na prośby, aby pomóc rannym. Uciekli, czym prędzej i zniknęli w ciemnościach. Jakoś udało się przetransportować wszystkich na zewnątrz, większość uciekła, my odeszliśmy trochę dalej i resztę nocy spędziliśmy w lasku.
    Rano obudziło mnie zimno i wilgoć. Pod drzewem drzemał Filip, dalej Staś, ale Rafała nigdzie nie było widać. Przeciągnąłem się i wstałem z zamiarem rozejrzenia się po terenie, ale zrezygnowałem widząc ognisko i namioty rozstawione kilkadziesiąt metrów dalej. Szybko obudziłem chłopaków, wskazałem obozowisko i już, już chcieliśmy się wynieść, ale przypomniałem sobie o Rafale. Nie mogliśmy go zostawić, nie wiadomo gdzie był. Po chwili… Ehh… Nie chcę o tym mówić… Może kiedyś…
Popatrzyłam na chłopaka szeroko otwartymi oczami.
-Chyba masz rację…- powiedziałam cicho, zauważając moją pozycję. Skuliłam się do granic możliwości i wcisnęłam w ścianę, jakby miała mnie przed czymś obronić. Wstałam i przeciągnęłam się porządnie, wyglądając przez okno.  Świeciło słońce, latały ptaki… Jeszcze przed chwilą, miałam wrażenie, że na dworze szaleje burza, wiatr zrywa gałęzie z drzew, a ulewa przesłania cały obraz tej ,,apokalipsy”. Opowiadanie historii tak na mnie działa, wyobrażam sobie rzeczy, które mi się z nimi kojarzą, mimo że nie ma bezpośredniej wzmianki np. o pogodzie.
-Nie bez powodu tutaj jestem…
Odwróciłam się gwałtownie i spojrzałam na chłopaka. Przyglądał mi się ze zmrużonymi oczami, po chwili opadł na podłogę, podszedł do ściany i oparł się o nią rękami. Nie wiem jak, bo samo istnienie ducha, przeczy wszelkim prawom fizyki, ale… Nie wnikam. Przez chwilę rozważałam w myślach to, co powiedział i stwierdziłam, że po prostu go nie rozumiem.
-Powtórzę po raz kolejny: co masz na myśli?
Nie odrywając wzroku od ściany odparł:
- W tym czasie… kiedy mnie… nie było… jakbym wisiał w ciemnej przestrzeni… i był też głos… mówił coś jakby…
Zamilkł. Chciałam się odezwać, ale odwrócił się gwałtownie. Jego oczy i ręce płonęły zielonym ogniem, wystrzelił w górę, aż pod sam dach. Trwał tak przez chwilę, wskazując ręką na jedną ze skrzyń pod ścianą i otworzył usta. Wydobył się z nich dym, natychmiastowo zapełniający całe pomieszczenie. Jego głos był zachrypnięty, jakby ktoś trzymał go za gardło.
Gdy widmo wojny nad kraj twój nadciągnie
Martwi wojownicy powrócą pod żywych chorągwie
Pokonać wroga będzie im dane
Na świecie wieczny pokój nastanie
Jednak wcześniej, krwi popłynie rzeka
Idź, więc i walcz, twa ojczyzna czeka

Byłam przerażona, kurczowo trzymałam się belki, aby nie przewrócił mnie wiatr, który nagle się zerwał. Dym się rozwiał, płomienie zgasły, a Maciej powoli opadł na dół i jakby bezwładnie, zawisł w powietrzu. Przez jego ciało przebiegły silne dreszcze i dopiero po dłuższej chwili powoli podniósł głowę.
-Co się stało?- Zapytał z trudem. Nie mogłam wydusić z siebie słowa, nadal byłam w szoku. Zdałam sobie sprawę z tego, że nadal trzymam się drewnianych części poddasza.
-Nic nie pamiętasz?- Upewniłam się ostrożnie. Pokręcił głową i powoli stanął na nogach. Odkleiłam się od ściany i podeszłam do skrzyni, którą wcześniej wskazywał. Zmarszczył brwi podążając za mną wzrokiem. Odrzuciłam drewniane wieko i oświetliłam wnętrze światłem z latarki. Szkatuła była prawie pusta, tylko na dnie leżała gruba książka, poplamiona, osmalona, ale cała. Delikatnie ją wyciągnęłam i położyłam na podłodze obok. Przez ramię spojrzałam na chłopaka. Podszedł do mnie i zapytał:
-Skąd wiedziałaś?
Powtórzyłam jak najwierniej to, co powiedział i opisałam, co się stało. Pokiwał głową
-Tak, to właśnie to słyszałem w ciemności… Powtarzało się bez końca… A tak w ogóle… Jak ty masz na imię? Nie powiedziałaś mi…
Skrzywiłam się lekko
-Zuza. Ale mów na mnie Pati. Albo jakkolwiek chcesz, byle nie po imieniu.
Na jego twarzy wykwitł cwaniacki uśmieszek
-Będziesz… Parufka. Nie parówka, tylko parufka.
-Skąd ci się to wzięło?
Wzruszył ramionami:
-Jakoś tak… Przyzwyczajenie- Uśmiechnął się-Ale co zrobimy z tą kupką kartek?
Usiadłam na ziemi i wzięłam książkę do ręki. Maciej uklęknął obok, popatrzyłam na niego i skinęłam głową. Wzięłam głęboki oddech i odchyliłam okładkę.






No i mamy rozdział 5, JEJ! W końcu udało mi się go napisać, dużo mi to zajęło ale jest :)   A następny, wrzucę dopiero jak będzie co najmniej 5 komentarzy :)  I to od różnych osób XD Taki mały szantażyk...

wtorek, 12 maja 2015

Międzyczasy #1

 Przepraszam, że rozdziały się nie pojawiają, po prostu, najzwyczajniej w świecie, nie mam na czym ich napisać :') Mama pozwala mi brać komputer wieczorami w piątki i soboty, a ostatnio ciągle gdzieś jeździmy więc... Ale to już się skończyło i w niedziele prawdopodobnie wrzucę dalszy ciąg opowiadania ;) Mam nadzieję, że ktoś na nie czeka, jeśli tak, daj o tym znać w komentarzu ;)